Przebudzenie
- przegląd historyczny i teologiczny

 

 

            Temat ten stał się przedmiotem naszych rozważań, ponieważ właśnie w roku bieżącym przypada setna rocznica Przebudzenia 1859 roku, które, jak wiadomo, miało miejsce w różnych krajach. Co ważniejsze jednak, pragniemy na nie zwrócić uwagę, ze względu na obecny stan świata. Dobrze się stało, że przy końcu naszej konferencji rozpatrujemy tego typu temat, ponieważ ostatecznym jej celem  nie jest jedynie intelektualna zachęta, lecz abyśmy posiedli prawdziwą i głęboką troskę o stan kościoła. Jeśli nie stało się to naszym celem, to nasze badania przerodzą się po prostu w pewnego rodzaju purytańską scholastykę, w pospolity i bezpłodny intelektualizm, który choć interesujący i zajmujący, w końcu okaże się zupełnie bezwartościowy.

            Zanim będę kontynuował, pragnę wyjaśnić, że nie zamierzam wygłosić formalnego przemówienia na temat “przebudzenia” jako takiego. Usiłowałem o nim zwiastować w ciągu dwudziestu sześciu niedzielnych poranków. Nie uczynię jednak tego dzisiejszego wieczoru. Zwracam się przede wszystkim do duchownych oraz do studentów przygotowujących się do posługi, a moim celem nie jest wykład na temat “przebudzenia”, lecz próba rozwiązania problemów i trudności, które wydają się być związane z tym zagadnieniem.

 

I

 

            Nie ma potrzeby, aby poświęcać czas na definiowanie czym jest przebudzenie. Stanowi ono bowiem takie doświadczenie w życiu kościoła, w którym Duch Święty wykonuje nadzwyczajną pracę. Dokonuje on jej przede wszystkim wśród członków kościoła - polega ona na ożywianiu wierzących. Nie można ożywić czegoś, co nigdy nie miało życia. Tak więc przebudzenie, jak wynika z samej definicji, nade wszystko stanowi powrót do życia, ożywienie oraz obudzenie się letargicznych, ospałych i niemalże konających członków kościoła. Nagle zstępuje na nich moc Ducha, wprowadzając ich w nową i głębszą świadomość prawd, które przedtem uznawali jedynie w sposób intelektualny. Zostają oni upokorzeni, przekonani o swoim grzechu i przerażeni samymi sobą. Wielu z nich zaczyna przeczuwać, że nigdy nie byli chrześcijanami. Zaczynają wówczas widzieć wielkie zbawienie Boże w całej jego chwale, oraz odczuwać jego moc. Wtedy, w wyniku swojego ożywienia i powrotu do życia, zaczynają się modlić. W kazania duchownych wstępuje nowa moc, czego rezultatem jest fakt, że wielka ilość tych, którzy przedtem znajdowali się poza kościołem, nawraca się i przyłącza. Tak więc istnieją dwie główne cechy charakterystyczne przebudzenia: pierwsza - owo nadzwyczajne ożywienie członków kościoła, oraz druga - nawrócenie mas ludzkich, które dotąd pozostawały na zewnątrz, żyjąc w zobojętnieniu i grzechu. (Istnieje jeszcze wiele innych konsekwencji, których nie będę mógł omówić, takie jak potrzeba znalezienia większych budynków kościelnych,  powstawanie nowych przedsięwzięć, duża ilość mężczyzn zgłaszających się do posługi i rozpoczynających naukę, itd.). Oto więc, w swojej istocie, definicja znaczenia przebudzenia.

 

II

 

            Powiedziawszy to, najlepiej będzie jeśli rozpoczniemy od historycznego przeglądu. Po pierwsze, chciałbym wspomnieć następującą rzecz: przebudzenie nigdy nie miało miejsca w kościele rzymsko-katolickim. Jest to fakt godny uwagi, który chciałbym zaznaczyć już na samym wstępie. Poszczególne jednostki w tym kościele poznały i doświadczyły to, co możemy nazwać przebudzeniem, lecz kościół jako taki przebudzenia takiego nie doznał. Dlaczego? Powiedziałbym że główną przyczyną jest bezpośrednia konsekwencja ich nauki o Duchu Świętym. Zawężają oni Jego działanie do Kościoła i kapłaństwa, a w szczególności do sakramentów, a w tym głównie do chrztu. Tak więc traktując w ten sposób Ducha Świętego i Jego działanie, nie pozostawiają oni w ogóle miejsca na przebudzenie, czego rezultatem jest to, że ono nigdy nie następuje.

            Z podobnych przyczyn przebudzenie nigdy nie pojawiło się w kościele Unitariańskim. Po prostu stwierdzam fakty.

            Moją kolejną uwagą jest to, że kościół anglikański, ogólnie mówiąc, wie niezbyt wiele na temat przebudzenia. (Chciałbym tutaj być jednak bardzo ostrożny i powiedzieć, że moją intencją w żadnym wypadku nie jest krytyka: po prostu usiłuję przedstawić fakty.) Pojawiały się chwile, gdy mężowie zaangażowani w posługę tego kościoła bez wątpienia stanowili część  przebudzenia oraz, jak sami zauważymy, byli potężnie wykorzystani w jego szerzeniu, lecz gdy spojrzymy na historię tego wyznania, nie miało miejsca nic co mogłoby stanowić ogólne przebudzenie w kościele anglikańskim.  Jest to z pewnością fakt o doniosłym znaczeniu. Niewielkie przebudzenie przeżyła anglikańska społeczność w Irlandii ok. stu lat temu, lecz na ile mi wiadomo, nigdzie indziej podobne zjawisko nie wystąpiło. Dlaczego tak się dzieje? Czy możliwe jest, że istnieje coś w formie nabożeństwa tego kościoła, co przeciwstawia się wolności działania Ducha? Czy możliwe jest również, że być może powiązania tego kościoła z państwem zmierzają w tym samym kierunku i że cały jego charakter i spojrzenie na siebie samego oraz na swój zawężony system myślenia wyhamowuje zjawisko przebudzenia w jego szeregach? Tak czy inaczej, jest to znaczący fakt, który wyróżnia się w historii kościoła anglikańskiego.

            Przyjrzyjmy teraz naszemu zagadnieniu z perspektywy kilku stuleci, pomijając chwilowo Reformację, ponieważ wrócę do niej w dalszej części rozważania. Dowiadujemy się, że w XVII wieku, w Północnej Irlandii, miało miejsce nadzwyczajne przebudzenie, lub nawet cała ich seria. Były to lata 1620-te. Podobne lecz sporadyczne przebudzenia wystąpiły w różnych kościołach Szkocji, w czasie działalności takich osób jak Welsh, Bruce, Livingstone, David Dickson, Rutheford i Blair. Z całą pewnością musimy się zgodzić, że w Anglii, w przypadku posługi Rogersa z Dedham i Baxtera z Kiddeminster, mamy wszelkie powody ku temu, aby stwierdzić, że panowało tam przebudzenie. Gdy przeniesiemy się wreszcie do wieku XVIII, napotykamy na nadzwyczajne przebudzenie, które miało miejsce około roku 1727, wśród społeczności Morawian, w miejscowości Herrnhut w Niemczech. To zdumiewające działanie Ducha zostało graficznie przedstawione w początkowej części Pamiętników Johna Wesley’a oraz oczywiście w wielu opracowaniach na temat historii Braci Morawskich. Potem, w Stanach Zjednoczonych Ameryki, mamy Jonathana Edwardsa oraz ‘Wielkie Przebudzenie’, w którym wybitną rolę odegrał również George Whitefield. W Anglii, również w czasie działalności  Whitefielda, a także braci Wesleyów i wielu innych osób,  Duch w sposób jednoznaczny zstępował w postaci przebudzeń aż do roku 1790. Rzeczywiście, ogólnie mówiąc, cały ten okres można określić jako epokę przebudzenia.

            Dokładnie to samo można powiedzieć o Walii od roku 1735. Zarówno Howell Harris jak i Daniel Roland, zgodnie z ich własnymi słowami, otrzymali ‘chrzest mocy’, a potem wybuchło wielkie przebudzenie. Trwało ono przez cały szereg lat, po czym zaczęło zanikać, po czym wróciło ponownie. Nastąpił wówczas cały łańcuch przebudzeń; pojawiały się one w kilku falach aż do końca życia Rowlanda, a nawet później. Przebudzenia występowały okresowo aż do końca wieku. To samo, oczywiście, można było stwierdzić odnośnie Szkocji. Wszyscy, którzy znają historię XVIII wieku, słyszeli o miejscowości Cambuslang i o tym co się tam wydarzyło w trakcie sławnej wieczerzy Pańskiej, a potem w Kilsyth oraz kilku innych miejscowościach.

            Gdy wkraczamy w wiek XIX, dowiadujemy się, że godne uwagi przebudzenie wybuchło w Płn. Irlandii w 1858 r. (choć ogólnie nosi ono nazwę ‘Przebudzenie 1859’), a następnie przeniosło się do Szkocji. Podobny ruch przebudzeniowy miał miejsce również w Walii i trwał przez cały rok. Te same wydarzenia, jak wiemy, nastąpiły także w Ameryce, począwszy od roku 1857.

            Interesującą rzeczą byłoby zatrzymać się i opowiedzieć historię wspomnianych przebudzeń. Nie istnieje jednak taka potrzeba, ponieważ niedawno pojawiły się znakomite książki, które zdają o nich relację. Dla przykładu, dwie z nich mówią o przebudzeniu w Irlandii. Niedawno też ukazała się inna pozycja relacjonująca przebudzenie w Walii, w roku 1859. Istnieje wiele starszych książek, które zawierają ten sam materiał, lecz we wszystkich przypadkach są to prostu opisy wydarzeń. Nie zajmują się one więc naszymi zagadnieniami. Nawet książka taka jak Lectures on Revivals (Wykłady o przebudzeniach) Sprague’a stanowi zbyt ogólne opracowanie, aby spełnić taką rolę. Niemniej jednak istnieje historia, i to aż do roku 1860. Jest to opowieść o ponad stuletnim, ciągle ponawiającym się przebudzeniu. Trudno nie zainteresować się faktem, że pomiędzy rokiem 1760 a 1860 miało miejsce przynajmniej piętnaście większych przebudzeń w samej Walii.

             Uderzającym faktem jest to, że po ok. roku 1860 lub 1870 nastąpiła olbrzymia zmiana w poglądach ludzi na  całą tę sprawę. W tym historycznym momencie wydaje się pojawiać pewnego rodzaju linia podziału. Odkrywamy, że przedtem ludzie myśleli w kategoriach przebudzenia. Słyszymy również, że przebudzenie też często w ówczesnej historii kościoła następowało. Potem jednak, staje się ono raczej wyjątkowym fenomenem. Dzisiaj, jak wierzę, znaleźliśmy się w epoce, w której olbrzymia większość członków kościoła prawie całkowicie przestała myśleć w takich kategoriach. Gdyby w tamtych czasach pojawił się okres duchowej suszy, gdyby sprawy przestały się toczyć we właściwy sposób w kościele, pierwsza rzecz która przychodziła im na myśl była następująca: ‘Czy nie powinniśmy spędzić czasu na wyznawaniu grzechów, na upokorzeniu się i na modlitwie do Boga, aby nawiedził nas ponownie?’ Czynili to niemal instynktownie. My jednak tak nie postępujemy. Dlaczego? Jak można wyjaśnić tę zmianę, która wydaje się opanowywać myślenie kościoła? Myślę, że mogę zasugerować niektóre z możliwych przyczyn.

            Pierwszym czynnikiem, ponad wszelką wątpliwość, jest zanik teologii reformowanej. Cały ruch modernistyczny, który rozpoczął się w latach 40-tych zeszłego wieku, niesłychanie przybrał na sile w latach 60-tych. Rozrósł się on w alarmującym tempie powodując, że teologia reformowana w szczególności pozostała w cieniu. Do tamtego momentu, przynajmniej w kościołach nonkonformistycznych, dominująca teologia była prawie całkowicie kalwińska, nie licząc społeczności metodystycznych. Potem jednak zaczął się jej bardzo smutny upadek i nagły zanik. Zmiana ta zaczęła następować bardzo szybko, a ci, którzy znają życie Charles’a Haddona Spurgeona wiedzą, że on nie tylko ten fakt zauważył, lecz głęboko go żałował i bardzo nad nim ubolewał.

            Po drugie, pojawił się wpływ pism Charles’a G. Finney’a. Ze względu na liczebny sukces jego kampanii i zebrań, jego działalność przyciągnęła olbrzymią uwagę, a jego książka z wykładami pt. Revivals of Religion (Przebudzenia religijne) wkrótce stała się bardzo popularna i niemalże osiągnęła miano bestsellera. Spojrzenie i nauka Finney’a stały się głównymi czynnikami mającymi wpływ na poglądy kościoła. Stały się one przyczyną sposobu myślenia, który określamy jako ‘kampanie ewangelizacyjne’. Finney jest najbardziej ze wszystkich odpowiedzialny za obecne zamieszanie w tej sprawie. Nasi amerykańscy bracia są nawet zdezorientowani w kwestii samej terminologii. Mówią oni o ‘prowadzeniu zebrania przebudzeniowego’. Mają oni oczywiście na myśli kampanię ewangelizacyjną. Jest to rezultat wpływu Finney’a, który naprawdę skomplikował całą sytuację. Oddziaływanie jego nauki na poglądy kościoła było nadzwyczaj głębokie. Obecnie, gdy kościół zaczyna obumierać, zamiast instynktownie zwracać się do Boga i modlić się o przebudzenie, ludzie raczej postanawiają zwołać komitet, zorganizować kampanię ewangelizacyjną, opracować i zaplanować program reklamowy po to - jak mówią - by dobrze ‘wystartować’. Całe spojrzenie i mentalność zupełnie się zmieniły.

            Po trzecie, przechodzimy do zagadnienia nieco kontrowersyjnego. Sam nie jestem co do niego zupełnie pewny, lecz coraz bardziej odczuwam, że stanowi ono istotny czynnik. Proszę pamiętać, że wciąż jeszcze omawiam zmianę jaka miała miejsce ok. roku 1860 i trudno mi oprzeć się wrażeniu, że istotną rolę w tej zmianie odegrały seminaria teologiczne. Spróbuję wyjaśnić jak do niej doszło. Do lat 1830-tych sytuacja wyglądała mniej więcej następująco: początkowo Ewangelię zwiastowali duchowni i pastorzy, którzy sami zostali przebudzeni. Cały szereg mężczyzn, którzy nawrócili się, zaczęli odczuwać powołanie kaznodziejskie, bądź niektórzy z przywódców sugerowali im, że posiadają dar zwiastowania. Zamanifestowali oni go w czasie modlitwy, w trakcie lekcji lub podczas dyskusji, a teraz zachęcano ich, aby zaczęli przemawiać. Mężczyźni ci byli farmerami, robotnikami, rzemieślnikami itd. Nigdy nie uczyli się w seminariach teologicznych. Byli to ludzie posiadający żywe doświadczenie Boga w swoich sercach, którzy czytali i studiowali swoje Biblie oraz książki na jej temat. Byli to mężowie o wielkich, naturalnych talentach, przeważnie uczący się sami. Stanowili oni klasę mężczyzn, którzy stali się kaznodziejami po śmierci pierwszych, wielkich przywódców. Wówczas jednak pojawiła się myśl, że skoro wykształcenie rozpowszechniło się wśród mas społecznych, a zbory stały się teraz bardziej wymagające i uczone, posługa tych prostych i zwyczajnych ludzi staje się nieadekwatna. (Nie krytykuję  jednak tej postawy; usiłuję przedstawić wam fakty). Zaczęto odczuwać potrzebę szkolenia oraz uznano, że posługa powinna być pełniona przez ludzi wykształconych. Początki miały bez wątpienia dobrą i prawidłową motywację. Nie istnieje również przyczyna a priori, dla której duchowość i wykształcenie miałyby być ze sobą sprzeczne. Niemniej jednak, praktyka wykazuje, że gdy ludzie stają się coraz bardziej wykształceni, wykazują tendencję ku temu, aby zwracać coraz mniejszą uwagę na stronę duchową. Jest to niemalże nieuniknione, gdyż ciągle jeszcze znajdujemy się w ciele i wciąż pozostajemy niedoskonali. Człowiek, chcąc nie chcąc, stopniowo odkrywa, że coraz bardziej interesuje się sprawami z czysto intelektualnego punktu widzenia. Doświadczyłem tego w swoim własnym życiu. Nieświadomie można tak bardzo zainteresować się czysto intelektualnymi aspektami chrześcijaństwa, nauki, zrozumienia i wiedzy, że zapomina się o Duchu. Z tego względu sugeruję możliwość, że być może wzrost liczby teologicznych seminariów stanowi czynnik zniechęcający ludzi do myślenia o przebudzeniu. Im bardziej stajemy się wykształceni, tym bardziej szanujemy samych siebie. Gdy stajemy się ludźmi ‘wysokiej rangi’ i osobami ważnymi, czujemy, że musimy podchodzić z wielką ostrożnością do tego, co robimy lub na co pozwalamy, aby się nam przydarzyło. Tego typu ludziom jest niesłychanie trudno zachować ‘prostotę, która jest w Chrystusie Jezusie’; z pewnością o wiele trudniej niż innego typu osobom, które przed chwilą opisałem. Nie chcę tu przesadzać, lecz sugeruję, że czynnik ten w dużym stopniu mógł wywrzeć poważny wpływ.

            Bez względu na to jakie istnieje tego wyjaśnienie, dochodzimy do niezwykłego wniosku (chyba że jestem w wielkim błędzie), że w dzisiejszych dniach panuje brak zainteresowania kwestią przebudzenia. Mówię o tym na podstawie zdobytej wiedzy. Interesują mnie dyskusje i bywam w pewnych kręgach, gdzie ludzie spotykają się w podobnych celach. W oparciu o takie doświadczenia sugeruję, że istnieje nie tylko brak zainteresowania przebudzeniem, lecz także antagonizm w stosunku do niego. Wydawcy mówią mi, że książka, którą polecałem w związku z tematem, a mianowicie Lectures on Revival (Wykłady o przebudzeniu) Sprague’a, nie sprzedaje się zbyt dobrze. Zdumiewa mnie to, lecz jest to faktem. Dlaczego panuje brak zainteresowania przebudzeniem? Dlaczego temat ten przestał zajmować ludzkie umysły? I tutaj właśnie pojawia się rzecz interesująca: to o czym mówię nie tylko jest prawdą dotyczącą braci arminian, lecz na równi odnosi się do braci kalwinów. Pragnę, abyśmy to jasno zrozumieli. Jeśli przeanalizujemy książki na temat Ducha Świętego, wydane w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat przez ludzi reprezentujących wszystkie szkoły, odkryjemy, że o przebudzeniu nie wspominają ani jednym słowem. Trudno się temu w niektórych przypadkach dziwić, ponieważ pogląd wielu pisarzy jest taki, że chociaż formalnie uznają działanie Ducha Świętego, w rzeczywistości opierają swoją wiarę na tym czego dokonuje i co organizuje człowiek. Cała ta postawa wyraża się w organizowaniu ewangelizacyjnych kampanii i wszelkich spotkań towarzyszących. Najpierw skłaniamy naszych ludzi, aby udali się na kampanię ewangelizacyjną, aby ich zbawić. Potem zabieramy ich w inne miejsce, gdzie otrzymują kolejne upragnione błogosławieństwo. Na tym polega ów pogląd. Nie próbuję go ośmieszać, lecz po prostu opisuję kryjącą się za tym wszystkim myśl - że zabieramy ich do właściwych miejsc, a potem oczekujemy na oczywiste rezultaty. ‘Czego więcej ci potrzeba?’ - pytają tacy ludzie. ‘Dlaczego mówisz o przebudzeniu? Wszystko jest dobrze. Popatrz na te tłumy, spójrz na masy ludzi, którzy przychodzą; czy to nie wystarczy? Po co szukać jeszcze czegoś więcej?’ Ich postawa jest doskonale logiczna, jeśli przyjmiemy jej pierwotne założenie.

            To, że chrześcijanie reformowani znaleźli się w tej samej kategorii, jest dla mnie nie tylko zdumiewające lecz tragiczne. Nie tylko książki arminian pomijają wszelkie wzmianki o przebudzeniu, lecz to samo dotyczy również kalwinów. Dr. Lewis Sperry Chafer, na przykład, w swoim wielkim dziele na temat Pneumatologii w ogóle nie wspomina przebudzeń. Mamy tutaj przykład kalwina, który w powyższej kwestii uległ zarażeniu ogólnym klimatem myślowym. A oto jeszcze bardziej tragiczny fakt. Gdy przygotowywałem się do tego wykładu, sięgnąłem po Charlesa Hodge’a, lecz nie znalazłem tam żadnej pomocy. Charles Hodge nie wydawał się być zainteresowany przebudzeniem. Dlaczego? Twierdzę, że z powodów, które już wymieniłem. Osoba taka jak Charles Hodge staje się teologiem i ma tendencję, aby nie myśleć w kategoriach kościoła istniejącego w lokalnej, konkretnej sytuacji, lecz w kategoriach wielkich, abstrakcyjnych systemów prawdy. Żyje ona w sferze porównań, argumentów i kontrastów, a w szczególności w świecie systemów filozoficznych, co w sposób prawie nieunikniony prowadzi do zarzucenia właściwego myślenia o przebudzeniu oraz o bezpośrednim działaniu Ducha.

            Właśnie w tym momencie pojawia się bardzo interesująca kwestia. Powiedziałbym, że owa zmiana spojrzenia po stronie kalwinów nastąpiła gdzieś pomiędzy Archibaldem Aleksandrem Hodge a Charlesem Hodge. Jak wiecie, Charles Hodge stał się następcą Archibalda Aleksandra w seminarium teologicznym w Princeton. Archibald Aleksander doświadczył przebudzenia w czasie, gdy rozpoczynał swoją działalność. Charles Hodge natomiast wiedzę na ten temat posiadał jedynie do pewnego stopnia, lecz nie na tyle na ile posiadał ją Aleksander, który był człowiekiem starszym i na leżał do szeregów ludzi zeszłego wieku. Wydaje mi się, że właśnie w owym czasie pojawiła się ta zmiana.

            Innym godnym uwagi zagadnieniem jest fakt, że jeśli chcielibyśmy uzyskać jakiekolwiek materiały dotyczące tematu przebudzenia, w mniejszym lub większym stopniu zmuszeni bylibyśmy do korzystania z książek na temat Ducha Świętego i Jego działania napisanych przed rokiem 1860. Istnieje na przykład pozycja pt. The Doctrine of the Holy Spirit (Doktryna o Duchu Świętym) autorstwa George’a Smeatona, jak również The Office and Work of the Holy Spirit (Urząd i dzieło Ducha Świętego) Jamesa Buchanana. Obydwie książki posiadają osobny rozdział na temat przebudzenia, przy czym należy zwrócić uwagę, że pochodzą one z przed roku, który wspomniałem. Czy nie jest to interesujący fakt? Jak widzicie, należą one do epoki, w której kościół instynktownie myślał na sposób, który przed chwilą opisałem.

 

III

 

            Spróbujmy poddać tę sprawę analizie. Dlaczego ludzie reprezentujący tradycje reformowane wyraźnie utracili zainteresowanie kwestią przebudzenia? Wymieniłem już jedną z przyczyn, którą jest niebezpieczeństwo podejścia wyłącznie teoretycznego i intelektualnego. Sługa Ewangelii jest człowiekiem, który zawsze walczy na dwa fronty. Najpierw musi zachęcać ludzi, aby zainteresowali się doktryną i teologią, lecz nie upłynie wiele czasu zanim odkryje, że musi utworzyć drugi front i zacząć mówić im, że takie zainteresowanie nie wystarczy, oraz że istnieje niebezpieczeństwo stania się jedynie ortodoksyjnym intelektualistą, coraz bardziej zaniedbując własne życie duchowe oraz życie kościoła. Niebezpieczeństwo to  niesłychanie zagraża ludziom utrzymującym reformowane poglądy. Jest to jedyna grupa ludzi, którzy naprawdę interesują się teologią, dlatego przychodzi do nich diabeł i zapędza ich zbyt daleko w ich zainteresowaniach, czyniąc z nich czystych teologów, zajmujących się prawdą wyłącznie w sposób intelektualny.

            Po drugie, jestem pewien, że zjawisko to zostało spowodowane tym, że tak wiele energii zużyto na walkę z modernizmem. Ponieważ wróg zaatakował w tym szczególnym punkcie, cała energia ludzi prawowiernych skupiła się na tym, aby go zdławić, powstrzymać i pokonać. Nieświadomie jednak pozwolili oni na to, aby ów konflikt zaczął kontrolować ich całym myśleniem, a zamiast pozytywnego przesłania zaczęła dominować apologetyka. Podobna rzecz wydarzyła się na początku XVIII wieku. Pojawił się racjonalizm i deizm, stając się przedmiotem troski kościoła. Co uczyniono? Zorganizowano wykłady Boyle’a, Butler napisał swoją Analogię, itd. Usiłowano powstrzymać ową falę poprzez odpowiadanie na zarzuty oraz rozprawianie się z nimi na polu intelektualnym. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie występuję przeciwko ogólnej wartości apologetyki, lecz pragnę stwierdzić, że kościół, którym zaczyna rządzić zainteresowanie apologetyką, przestaje funkcjonować w sposób pozytywny. Został on zaatakowany przez diabła, a jego nastawienie stało się wyłącznie negatywne i nie potrafi już uznać pozytywnej działalności Ducha Świętego. Historia dowiodła, że to czego nie potrafiły dokonać ani wykłady Boyle’a ani usiłowania biskupa Butlera i innych, uczynił Bóg poprzez wylanie swojego Ducha na takich mężów jak Whitefield czy Wesley.

            Trzecią przyczyną według mnie jest naturalna niechęć do nadmiernych emocji. Teologiczny myśliciel odnosi się do nich raczej nieufnie. Przecież wszyscy pozostali ludzie mogą i wyrażają uczucia - argumentuje; my jednak jesteśmy inni. Człowiek tego pokroju w bardzo subtelny sposób zaczyna rozwijać w sobie niechęć do emocji do takiego stopnia, że staje się to niezdrowe i złe. Traci równowagę i staje się winny zagaszenia Ducha.

            Inną, pokrewną przyczyną, która według mnie wywiera dzisiaj szczególny wpływ jest to, że pojawiła się nadmierna reakcja przeciwko ruchowi zielonoświątkowemu oraz towarzyszącym jemu zjawiskom. Wiele osób tak bardzo obawia się pentakostalizmu, jego ekscesów i odchyleń, że gaszą Ducha. Zawsze istnieje niebezpieczeństwo popadnięcia w skrajność oraz zbytniego przeciwko czemuś reagowania, powodując utratę równowagi zawartej w Piśmie Świętym.

            Istnieje jeszcze inny czynnik godny zastanowienia się. Znam cały szereg osób należących do kręgów reformowanych, które naprawdę wydają się być kontrolowane przez tego typu myśli. Przecież to właśnie tacy ludzie jak John Wesley (którego poglądy nie były reformowane - przyp. tłum.) odgrywali dominującą rolę w przebudzeniu XVIII wieku - mówią. Z tego wyciągają wniosek, że przebudzenie zawiera w sobie coś niepożądanego i niewłaściwego. ‘Czy może coś dobrego z takiej rzeczy wyniknąć? Jeśli tacy ludzie jak Wesley czy Finney oraz inni arminianie byli zaangażowani w przebudzenie i wykorzystani w nim jako narzędzia,  to powinniśmy mieć do niego podejrzenia.’ Błąd polega tutaj na tym, że my wszyscy mamy skłonność do myślenia w kategoriach szyldów i ugrupowań, nie uświadamiając sobie, że Bóg często ukazuje swoją suwerenność w taki sposób, że pomimo zamąconego myślenia człowieka, tak jak działo się to w pewnych kwestiach w przypadku Johna Wesley’a, Bóg pomimo wszystko może go błogosławić i nim się posługiwać A jeśli On tego nie potrafi uczynić, nie może istnieć takie zjawisko jak Boża suwerenność i wszechmoc. A zatem, z powodu ducha podziałów możemy zbłądzić w naszym myśleniu i stać się winni gaszenia Bożego Ducha.

            Być może jednak najistotniejsza i najpoważniejsza jest sprawa następująca: sami Purytanie zdają się nie uczyć nas nic na temat przebudzenia. O, gdybym mógł obficie i obszernie cytować z ich pism! Nie mogę jednak tego uczynić. Na ile mi wiadomo, nie pisali oni na ten temat. Czy w ogóle uznawali przebudzenie? Pozycje Johna Owena dotyczące dzieła Ducha Świętego nie omawiają go. Spróbujcie dowiedzieć się co John Owen ma do powiedzenia na temat Ew.Jana 7:37-39, lub co mówi nam odnośnie kazania Piotra w Dz. Ap. 2: “Ale tutaj jest to, co było zapowiedziane przez proroka Joela”, albo na temat Dz. Ap. 3:20: “Aby nadeszły od Pana czasy ochłody”. On po prostu nie zajmuje się przedmiotem tych wersetów; nie czynią tego również inni. Dla wielu osób stwarza to niewątpliwie bardzo realną trudność. ‘Purytanie nie zajmowali się przebudzeniem’ - mówią - ‘Nigdy o nim nie mówili’. Czy więc może to być rzecz dobra? Czy cała ta sprawa nie jest w swej istocie trochę podejrzana?’

            Pytanie to musimy zadać sobie wprost. Dlaczego Purytanie nie zajmowali się zagadnieniem przebudzenia? Chciałbym zasugerować wam kilka powodów. Czy częściowo nie było to spowodowane tym, że żyli oni w szczególnej epoce i musieli wyjść naprzeciw szczególnym potrzebom? Purytanie byli współcześni swoim czasom. Byli nowocześni. Żyli w swoim własnym stuleciu i podchodzili realistycznie do aktualnych warunków które napotykali. Musieli walczyć na kilku frontach. Zmuszeni byli zwalczać nie tylko starą, rzymską naukę oraz nauczanie Lauda i jego przyjaciół w kościele anglikańskim, lecz także poglądy niektórych ‘bardziej szalonych ludzi’ z ich własnego grona, oraz poglądy sekt. Nie podoba mi się epitet ‘bardziej szaleni ludzie’, ale wśród Purytan istniały takie osoby jak Walter Craddock i Morgan Llwyd, które radykalnie różniły się od takich ludzi jak John Owen i Thomas Goodwin. Ich podejście było znacznie bardziej bezpośrednio związane z doświadczeniem w sensie pneumatologicznym, jak również miały one skłonności w kierunku mistycyzmu. Z całą pewnością była to prawda w przypadku Morgana Llwyda i oczywiście Kwakrów. Najwybitniejsi Purytanie, których dzieła posiadamy, takich ludzi zwalczali. Byli oni głęboko przejęci ekscesami i obawiali się ich. W rezultacie wiele ich pism na temat Ducha Świętego zostało zdeterminowanych tą polemiką, i stąd ich postawa bardzo często stawała się zbyt negatywna. Wierzę, że jest to częściowe wytłumaczenie zagadnienia.

            Czy mógłbym również zaryzykować stwierdzenie, że społeczność w jakiej zostali wychowani oraz pewne idee i tradycje, które przejęli, mogły wywierać na nich hamujący wpływ? Tak czy inaczej bardzo zależało im na porządku - być może nawet za bardzo. Tak bardzo przejęci byli tym, aby wszystko odbywało się “godnie i w porządku”, że niejednokrotnie sprawia mi trudność, aby nie zarzucić im, że gaszą Ducha.

            Pokuszę się o jeszcze jedną uwagę. Zastanawiam się czy nawet temperament nie odgrywa tutaj swojej roli. Zapowiedziałem że mam przemawiać na temat przebudzenia z historycznego i teologicznego punktu widzenia. Nieomal nie dodałem jednak jeszcze słowa ‘geograficzny’, a nawet ‘etnologiczny’! Nie jestem pewien czy element ten wchodzi tutaj w grę, lecz podejrzewam że tak. Każdy człowiek musi stoczyć jakąś walkę. Wszyscy posiadamy różne temperamenty, wszyscy też mamy szczególne jego słabości, które musimy zwalczać. Zastanawiam się, czy nie jest prawdą, że Anglik właśnie w tym punkcie takiej walki nie musi stoczyć, i czy nie powinien być jej w pełni świadomy? Czy to tylko przypadek, że przebudzenia w historii kościoła przeważnie omijały Anglię? Oczywiście nie zupełnie. Jak już wcześniej wspomniałem, XVIII wiek zdecydowanie się tutaj wyróżnia. Pojawiały się również sporadyczne przypadki w wieku XVII. Czy nie istnieje jednak realne niebezpieczeństwo, że niektórzy ludzie nieświadomie mogą wykazywać większe skłonności do grzechu gaszenia Ducha niż inni, z powodu odmiennego temperamentu i natury?

            Bez względu na przyczynę z pewnością zgodzimy się, że główne zainteresowanie Purytan skupiało się wokół spraw duszpasterskich i doświadczalnych w sensie osobistym. Na tym polegał ich geniusz i właśnie to pasowało im najbardziej w ich szczególnej pracy do której zostali powołani - do analizy przypadków pogwałcenia sumienia, rozwiązywania wątpliwości i pomaganiu ludziom w utrapieniach. W tej dziedzinie byli niezrównani i bez wątpienia była to rzecz szczególnie potrzebna w ich czasach i w ich pokoleniu.

            W ten sposób zaprezentowałem przynajmniej niektóre z przyczyn, zgodnie z moim zrozumieniem, dlaczego istnieje brak zainteresowania przebudzeniem wśród tych, którzy należą tradycji reformowanej.

 

IV

 

            Rozważmy teraz inne zagadnienie - trudności i zarzuty dotyczące idei przebudzenia. Jeden z oczywistych, ogólnych zarzutów (którym niestety nie mam czasu obszerniej się zająć) związany jest z awersją do samego zjawiska. Niektórzy ludzie są tak przerażeni i zaalarmowani fenomenami, które czasami występują w czasie przebudzenia, że odrzucają wszystko. Oczywista odpowiedź brzmi, że mogą mieć miejsce przebudzenia, w których takie zjawiska w ogóle nie występują. Przebudzenia niesłychanie różnią się między sobą, w zależności od czasu, epoki i miejsca.

            A oto kolejna, szczególna trudność: nie wiem dokładnie w co wierzą współcześni Bracia Plymuccy (w Polsce : Wolni Chrześcijanie - przyp. tłum.). Wiem jednak, że pierwotnie uczyli oni bardzo zdecydowanie, że jest rzeczą niewłaściwą modlić się o przebudzenie, ponieważ jak mówili, Duch Święty został nam dany raz na zawsze w dniu Pięćdziesiątnicy. Jakim prawem wobec tego mamy Go prosić, aby przyszedł do nas w obecnych czasach? Tak brzmiała ich nauka, i wierzę, że pociągnęła ona za sobą głębokie skutki oraz wywarła wpływ na szerokie rzesze tych, którzy nie należą do tej części kościoła. Argument ten mówi: ‘Dlaczego modlicie się o przyjście Ducha - o Jego wylanie? Został On wylany w dniu Pięćdziesiątnicy. Jak może On zostać wylany ponownie?’ Takie nauczanie aktywnie zniechęca do modlitwy o przebudzenie.

            Inny, niekiedy pojawiający się zarzut stwierdza, że Nowy Testament nigdzie nie uczy nas, abyśmy modlili się o przebudzenie. W tym momencie natrafiamy na temat, który mógłby bez trudu zająć cały nasz czas. Na zarzut ten można odpowiedzieć w bardzo wyczerpujący sposób. Głównym argumentem jest to, że kościół Nowego Testamentu nie wzywał do modlitwy o przebudzenie ponieważ już w nim się znajdował. To co czytamy o kościele Nowego Testamentu, stanowi relację z przebudzenia. Kościół ten był pełen mocy Ducha. Gdy czytamy historie o przebudzeniach, czyż nie przypominają one nam natychmiast księgi Dziejów Apostolskich? Kościół zawsze wygląda podobnie do tego z czasów Nowego Testamentu, gdy ogarnięty zostaje przebudzeniem. Okres Nowego Testamentu był okresem przebudzenia: wielkie wylanie Ducha w dniu Pięćdziesiątnicy trwało. Kościół Nowego Testamentu był kościołem ‘pneumatycznym’ - wypełniony Duchem. Często argumentuję w sposób następujący: weźmy 1 List do Koryntian 14, gdzie Paweł musi napisać do kościoła odnośnie mówienia językami, aby każdy czynił to po kolei, oraz o tym, że jeśli ktoś prorokuje i widzi, że inny również pragnie mówić, powinien przerwać itd. Czy istniałaby potrzeba, aby napisać taki rozdział do kościoła w dzisiejszych czasach? Oczywiście że nie! Dlaczego? Ponieważ dzisiejszy kościół nie znajduje się w takim ‘pneumatycznym’ stanie. Kościół Nowego Testamentu natomiast, był wypełniony i ochrzczony w Duchu. Pozwólcie, że dodam tu jeszcze jedną kontrowersyjną uwagę. Wydaje mi się, że stowarzyszenia, które zostały założone w Anglii i Walii przez ojców metodystycznych obydwu szkół myślenia w XVIII wieku, znajdowały się znacznie bliżej kościoła Nowego Testamentu aniżeli kościoły Purytan w wieku XVII. Panowała tam większa wolność Ducha, większa spontaniczność oraz większe uczestnictwo zwykłej ludności. Uważam, że jest to myśl nad którą warto się zastanowić.

            Tak brzmi więc częściowa odpowiedź na zarzut, że w Nowym Testamencie nie ma mowy o tym, aby modlić się o przebudzenie. Istnieje jednak wiele innych, podobnych argumentów. Zdaję sobie sprawę, że egzegeza Dz.Ap. 3:20 jest dość trudna. Buchanan i Smeaton wydają się jednak nie mieć żadnych wątpliwości. Twierdzą, że fragment ten dotyczy przebudzenia, i raczej się z nimi zgadzam. Owe ‘czasy ochłody od Pana’, jak mówią, oznaczają okresy przebudzenia, jak gdyby przesłanie Piotra brzmiało następująco: ‘Przed chwilą mieliście pierwszy wielki przykład mocy Ducha i błogosławieństwa. Będzie się to powtarzać aż do czasu odnowy wszystkiego.’ I znowu, aby uzasadnić, że kościół Nowego Testamentu był kościołem w czasie przebudzenia, przyjrzyjmy się  dalszym tego dowodom. W 1 Liście do Tesaloniczan 1:5 Paweł mówi: ‘Gdyż ewangelia zwiastowana wam przez nas doszła was nie tylko w słowie, lecz także w mocy i w Duchu Świętym, i z wielką siłą przekonania’. Czym było to, co przewróciło świat starożytny do góry nogami? Czy jedynie teologiczne nauczanie? Czy tylko ogłaszanie prawidłowych dogmatów? Ponad wszystko inne występowało tam potężne ‘objawianie się Ducha i mocy’. W jaki sposób ludzie ci przewrócili świat do góry nogami? Odpowiedź brzmi, że w księdze Dziejów Apostolskich mamy relację o wielkim przebudzeniu i o wylaniu Ducha. W przeciwnym wypadku, to co się wtedy wydarzyło nie mogłoby mieć miejsca. W jaki sposób powstały wszystkie te kościoły? Czy tylko dlatego że apostołowie wykładali właściwą doktrynę? Oczywiście że nie! Właściwej doktrynie towarzyszyło przejawianie się Ducha i mocy. Prawidłowa doktryna może uczynić kościół martwym. Można mieć martwą ortodoksję, można mieć kościół, który jest doskonale prawowierny lecz jednocześnie doskonale bezużyteczny. Nade wszystko, istniały tam manifestacje, namaszczenie, autorytet oraz wylanie mocy Ducha. Stanowi to jedyne wyjaśnienie zdumiewających rzeczy, które miały miejsce.

            Doprowadza nas to do następnej trudności, o której bardzo wiele słyszymy w dzisiejszych dniach. Mówi się nam, że nie powinniśmy rozmawiać o przebudzeniu ponieważ najpierw potrzebujemy reformacji. Należy mieć właściwą doktrynę zanim można modlić się o przebudzenie. Tak więc musimy skoncentrować się wyłącznie na reformacji. Zgadzam się, że relacja pomiędzy tymi dwoma rzeczami stanowi niezwykle trudną kwestię, lecz utrzymuję, że linia podziału między nimi nie jest tak jasno określona jak niektórzy by tego chcieli. Co wydarzyło się w czasie Reformacji XVI wieku? Powinniśmy oczywiście zacząć od tego, że pojawił się wówczas unikalny czynnik polegający na tym, że nie tylko nauka kościoła rzymskiego była zła, lecz również cały jego system. To co się wydarzyło nazywamy ‘Reformacją’ głównie ze względu na rewolucję, która miała miejsce w ludzkich umysłach odnośnie natury kościoła oraz związanej z nim jego organizacji. Nie polegało to jedynie na zmianie doktryny. Nigdy też nie zapominajmy, że w okresie Reformacji panowało również wielkie przebudzenie. Nie można czytać historii o takim człowieku jak Latimer nie uświadamiając sobie jednocześnie, że został on użyty w oczywisty sposób jako przebudzeniowy kaznodzieja. Czy do przyjęcia byłaby sugestia, że zwykły angielski lud znalazł się jedynie pod wpływem zmienionej doktryny? Czy mogłoby to doprowadzić aż do takich rezultatów? Czy można znaleźć jakiekolwiek tego przykłady? Oczywiście, że nie! Nie, nie, panowało wówczas prawdziwe przebudzenie, a obecność i moc Ducha bez wątpienia tam spoczywała. Jest to jedyne adekwatne wyjaśnienie tego, co naprawdę wydarzyło się w XVI wieku.

            Pragnę jednak podejść do zagadnienia z drugiej strony. Faktem historycznym jest to, że przed przebudzeniem w 1859 r. w Północnej Irlandii, panował okres wielkich doktrynalnych kontrowersji. Kościół Prezbiteriański w przeważającej mierze stał się ariański, a wielki i sławny Henry Cooke stoczył i zwyciężył potężną bitwę z arianizmem na długo przed nadejściem przebudzenia - około 30 lat przedtem. Ta przerwa w czasie nie jest tu bez znaczenia. Aby jednak być fair, muszę przypomnieć fakty.

            Teraz jednak, pragnę spojrzeć na nie ponownie od drugiej strony. Istnieją ludzie, którzy mawiają: ‘Nie masz żadnego prawa, aby mówić o przebudzeniu; nie masz żadnego prawa, aby spodziewać się przebudzenia zanim ludzie nie staną się reformowani w swojej doktrynie’. Prosta odpowiedź brzmi, że George Whitefield otrzymał swój chrzest mocy w roku 1737, lecz w swojej teologii nie stał się kalwinem do ok. roku 1739, gdy znajdował się w Ameryce. Przebudzenie przybyło do niego, a poprzez niego do wielu innych, zanim jego doktryna stała się prawidłowa. Dokładnie to samo przydarzyło się Howellowi Harrisowi w Walii. Został on ochrzczony potężnym chrztem mocy w 1735 r., a dopiero w dwa lub trzy lata później zaczął widzieć prawdę w sensie doktrynalnym. Pragnę więc posłużyć się tym argumentem jeszcze raz. Jeśli mówimy, że Bóg nie może darować nam przebudzenia zanim najpierw nie mamy reformacji, to rozumujemy jak arminianie; mówimy, że Bóg nie może dokonać czegoś, zanim my sami najpierw nie uczynimy czegoś innego. Oznacza to, że narzucamy Bogu jakieś ograniczenia. Jest to popadanie w arminiańską terminologię i myślenie oraz zaprzeczanie fundamentalnej prawdy reformowanych poglądów. Jeśli naprawdę wierzymy w suwerenność Boga, musimy również wierzyć, że bez względu na to jaki jest stan kościoła, Bóg może posłać przebudzenie. I rzeczywiście, właśnie tak uczynił Bóg w XVIII wieku. Kościół znajdował się w opałach deizmu i racjonalizmu oraz ogólnie mówiąc, prowadził życie rozwiązłe. Prawda ta dotyczyła duchownych i przywódców. Wśród nonkonformistów natomiast, panowała martwota będąca wynikiem arianizmu, który zaraził nawet takich ludzi jak Isaac Watts. W takich właśnie okolicznościach Bóg dokonał tej zdumiewającej i zaskakującej rzeczy, pomimo że niektóre osoby, którymi On się posłużył wciąż były zdezorientowane w swoich doktrynalnych poglądach. To niewiarygodne, że każdy kto reprezentuje reformowany pogląd, może być winien takiej sprzeczności mówiąc, że nie można mieć przebudzenia bez uprzedniej reformacji. Ludzie ci nigdy nie powinni tak mówić; nie mają prawa ustanawiać warunków. Przebudzenie jest czymś, czego dokonuje Bóg w suwerennej wolności, często wbrew ludziom.

 

V

 

            Usiłuję teraz podsumować i ocenić powyższe podejście do zagadnienia. Skutkiem całego zamieszania jest to, że kościół wydaje się być podzielony w obecnym czasie na dwie główne grupy. Istnieje grupa ludzi, którzy zawsze i wyłącznie mówią o przebudzeniu. Interesują się oni jedynie tym co wyjątkowe i niezwykłe oraz mają skłonność do ‘gardzenia dniem małych początków’, regularną pracą kościoła i regularnym w nim działaniem Ducha. Druga grupa tak bardzo podkreśla to co zwyczajne - regularną pracę kościoła i działanie Ducha - że odnosi się nieufnie do tego co niezwykłe i wyjątkowe. Odpowiedź oczywiście brzmi, że obydwie grupy nie mają racji. Pozwólcie, że zacytuję Buchanana z The Office and Work of the Holy Spirit. Buchanan był profesorem w Free Church College, w Edynburgu. Oto co napisał w 1856 r.:

            “Duch Święty nie ogranicza się do któregokolwiek ze sposobów działania w wykonywaniu swojej chwalebnej pracy; zawsze należy pamiętać o Jego suwerenności, gdy rozważamy temat o takim charakterze. Niestety, zbyt często przeocza się, że z jednej strony, według nas, niektórzy z nadmierną pewnością siebie kładą zbytni nacisk na powszechne i niezwykłe przebudzenie, jako na będące samo w sobie najlepszym przejawem łaski Ducha, oraz że we wszystkich przypadkach jest ono kwestią obietnicy dla wierzącej modlitwy. Z drugiej jednak strony, niemało z nich poważa spokojne i stopniowe powodzenie służby ewangelii, wykluczając lub przynajmniej umniejszając jakiemukolwiek nagłemu bądź niezwykłemu działaniu łaski. [Czyż nie znamy tych dwóch grup i dzisiaj?]  Pierwsi z nich nadmiernie preferują to, co nadzwyczajne i uderzające, podczas gdy drudzy popełnili błąd przeciwnej natury, preferując to, co bardziej zwyczajne i spokojne. Uważamy, że lepiej jest uznać obydwie metody nawrócenia i pozostawić wybór suwerennej mądrości i łaski Ducha. Dla Niego, na równi możliwe jest nawracać dusze zarówno jedną po drugiej jak i jednocześnie. Przyjmując też jedną z powyższych dwóch dróg, bez wątpienia ma On na względzie mądry cel. Nie podzielamy poglądów tych, którzy przeoczając stały postęp wielkiego dzieła nawracania pod wpływem wiernej posługi, nie biorą pod uwagę wielkiej liczby tych, którzy zostali przyłączeni jeden po drugim do kościoła żywego Boga jedynie dlatego, że ich nawróceniu nie towarzyszyły zewnętrzne przejawy wielkiego, religijnego przebudzenia. Nie możemy też zgodzić się z ich myśleniem, że kościół ma pewną gwarancję, aby spodziewać się, że Duch zostanie udzielony w każdym przypadku w taki właśnie szczególny sposób. Równie nieprzychylni jednak jesteśmy tym, którzy odrzucając wszelkie przebudzenia jako niebiblijne złudzenia, twierdzą, że uznają jedynie stopniowe rozpowszechnianie się Bożej prawdy oraz powolne, indywidualne nawrócenia pod wpływem wiernej posługi. Obydwie metody - jednoczesne i sukcesywne nawracanie dusz - na równi dokonują się pod wpływem mocy Ducha. Mogą też istnieć mądre przyczyny dla których, w pewnych przypadkach, należałoby wybrać pierwszą, podczas gdy w innych sytuacjach lepsza byłaby druga”.

            Wierzę, że jest to niezwykłe stwierdzenie podsumowujące charakterystyczne przeżycia XVII i XVIII wieku, i niech Bóg broni, abyśmy kiedykolwiek przeciwstawiali jeden sposób Bożego działania drugiemu. Obydwa mają miejsce, zgodnie z Bożą opatrznością i mądrością.

            Jaka jest więc moja ostateczna odpowiedź? Nie mogę uczynić nic lepszego, jak ponownie zacytować wam Buchanana:

            “Tak bardzo przyzwyczailiśmy się do bardziej powolnej, spokojnej i stopniowej metody utrzymywania i poszerzania królestwa Chrystusa, że łatwo nam o skłonność do zdumienia, a nawet do słuchania z pewną dozą osłupienia, gdy dochodzą nas wieści o jakimś nagłym czy powszechnym działaniu Ducha Bożego; doprawdy, zaprzestajemy nawet oczekiwań i modlitw o bardziej niezwykłe i szybsze zmiany stanu kościoła i świata, niż to co zazwyczaj zauważamy pod wpływem zwyczajnej posługi”. [Zastanawiam się ilu ludzi jest tego winnych w dniu dzisiejszym?] “Lecz Boże ‘drogi nie są jak nasze drogi, ani Jego myśli jak myśli nasze’. Często też w historii swojego kościoła upodobało Mu się z mądrych przyczyn zamanifestować swoją łaskę i moc w nadzwyczajny i niezwykły sposób; częściowo, aby obudzić i ostrzec drzemiący kościół; częściowo również dlatego, aby zaalarmować i przekonać przeciwników; nade wszystko jednak, aby natychmiast nauczyć ich o suwerenności i mocy tej łaski, którą zbyt skłonni są aby odrzucać.”

            Posłuchajcie również cytatu Jonathana Edwardsa w książce Smeatona, gdzie podobne stwierdzenie wyrażone zostało w równie niezwykły sposób: “Można zaobserwować, że od czasów upadku człowieka aż do dnia dzisiejszego, dzieło odkupienia w swoich skutkach, w głównej mierze dokonywało się poprzez niezwykłe manifestacje Ducha Bożego”. Proszę na to zwrócić uwagę. Kontynuuje on: “Wprawdzie bardziej stały wpływ Bożego Ducha zawsze w pewnym stopniu towarzyszy Jego obrzędom, jednak największe rzeczy związane z realizacją tego dzieła zawsze dokonywały się poprzez niezwykłe wylania Ducha, w czasie szczególnych okresów zmiłowania”. Wszelka bezstronna lektura historii kościoła musi potwierdzić i skłonić nas do akceptacji wypowiedzi Jonathana Edwardsa. Z całą pewnością, historia postępu i rozwoju kościoła w przeważającej mierze stanowi historię przebudzeń - potężnych wylań Bożego Ducha. Nie ma żadnej wątpliwości, że Bóg tak naprawdę utrzymywał zawsze swoje dzieło przy życiu oraz najbardziej je rozwijał poprzez owe nadzwyczajne, wyjątkowe i wspaniałe manifestacje swojej chwały i mocy. Twierdzę, że dowodzi temu ponad wszelką wątpliwość sama historia.

 

VI

 

            Pragnę zakończyć zadając pytanie: dlaczego chrześcijanie reformowani, bardziej niż ktokolwiek inny, powinni interesować się tematem przebudzenia? Z pewnością z następujących przyczyn. Po pierwsze: nic innego nie może do tego stopnia dowieść, że kościół jest kościołem Bożym. Historii ukazuje nam jego ciągłe wzloty i upadki. Samo w sobie dowodzi to, że kościół nie jest instytucją ludzką. Gdyby takim był, już dawno byłby upadł i zaniknął. Pozostaje jednak kościołem żywego Boga. Dzieje się tak wyłącznie dlatego, że należy do Niego i że On sam od czasu do czasu łaskawie interweniował, aby ochronić go i utrzymać przy życiu.

            Po drugie, powiedziałbym, że historia nade wszystko ukazuje niemoc człowieka, gdy jest pozostawiony samemu sobie. Bez względu na to jak wielkim jest  obrońcą wiary, jak dzielnym bojownikiem o prawowierność, może on walczyć, pocić się, modlić, pisać i czynić wszystko co możliwe, lecz pozostanie bezskuteczny, bezsilny i nie potrafiący iść pod prąd. Upieramy się myśląc, że potrafimy właściwie pokierować sytuacją. Zakładamy nowe stowarzyszenie, piszemy książkę, organizujemy kampanię i jesteśmy przekonani, że potrafimy pójść pod prąd. Nie możemy jednak tego uczynić. ‘Gdy wróg wtargnie jak rzeka’, tylko Pan może ‘podnieść flagę przeciwko niemu’. Twierdzę, że fakt przebudzenia jasno i nieustannie dowodzi jak bezsilny i mały jest człowiek pozostawiony samemu sobie.

            A oto jeszcze inna myśl. Cóż może nas lepiej przekonać o tym, że dzieło zbawienia jest dziełem Ducha Świętego a nie jedynie sprawą moralnej perswazji czy argumentacji, niż przebudzenie? W jaki sposób? Przez sam fakt, że przychodzi ono tak nagle. Skoro przebudzenie jest rezultatem argumentacji i moralnej perswazji, to trzeba się w nie angażować przez jakiś okres czasu. Na tym polegał cały błąd w myśleniu takich ludzi jak Charles G. Finney. Chociaż formalnie uznaje on Ducha Świętego, praktycznie jednak Go pomija. Dzieło nawrócenia dokonuje się poprzez rozumowe argumentowanie. W ostatecznym rozrachunku, na tym zawsze polegał pogląd arminianizmu. Przedstawiciel poglądu reformowanego jednak odpowiada: ‘Nie, nie, jest to dzieło Ducha Świętego, bezpośrednie oddziaływanie Ducha na człowieka w jego umyśle, sercu i woli, poprzez oświecenie i odnowę.’ Kiedy więc i gdzie można to łatwiej zauważyć niż w czasie przebudzenia? Spójrzmy na raptowność nawróceń;  w szczególności zwróćmy też uwagę na fakt, który tak wielokrotnie pojawia się w historii przebudzeń, że wiele osób nawróciło się zanim nawet dotarły na zebranie lub usłyszały kaznodzieję. Ludzie ci nawracali się będąc w drodze. Nagle zstępowało na nich poczucie grzechu. Nie możemy  stwierdzić, że była to moralna perswazja. Oni nawet nie słyszeli kazania, ani jakiejkolwiek wstępnej argumentacji. Przebudzenie określa więc i uzasadnia to, co stało się głównym przedmiotem dyskusji na synodzie w Dort - jaki jest udział Ducha Świętego w nawróceniu. Główny mankament i błąd w argumentacji arminian, oraz  we wszystkim co z niej wynika, polega na tym, że wyklucza Ducha Świętego z prawdziwej decyzji, oraz twierdzi, że człowiek może nawrócić siebie sam. Przebudzenie, wręcz przeciwnie, dowodzi że zawsze i niezmiennie jest to działanie Ducha Świętego. W czasie przebudzeń można tego doświadczyć na wielką i dramatyczną skalę, a prawda ta  staje się przedmiotem naszej uwagi.

            Po czwarte, chciałbym zapytać: Czy istnieje cokolwiek poza przebudzeniem, co mogłoby do tego stopnia zademonstrować Bożą suwerenność? Pomyślmy o tym w kategoriach czasu, w którym przebudzenie nadchodzi. Kiedy ma ono miejsce? Nie jest właściwą odpowiedzią stwierdzenie, że następuje ono wtedy, gdy zapewnimy odpowiednie, wstępne warunki, według nauki Finney’a. Nie, Bóg dokonuje tego w najbardziej nieoczekiwanych chwilach. Nigdy nie wiadomo kiedy zamierza On tego dokonać; następuje to zawsze nagle i niespodziewanie. Myślenie arminian natomiast polega na nauczaniu w jakiejś formie, że ‘jeśli uczynimy pewne rzeczy, wówczas...’. Nie, historia przebudzeń uczy nas zupełnie czegoś przeciwnego, zarówno jeśli chodzi o ich początek jak i koniec. Jest to coś bardzo chwalebnego. Człowiek nie tylko nie może przebudzenia rozpocząć, lecz także go powstrzymać. Nie potrafi on również podtrzymać go, gdy ustało. Ludzie próbowali dokonać wszystkich tych rzeczy, lecz nigdy nie mieli powodzenia. Suwerenność Boga ujawnia się w kwestii czasu. Tak, suwerenność Boża przejawia się także w kwestii miejsca, do którego przebudzenie przychodzi. Nie mogę zrozumieć chrześcijan, którzy nie fascynują się tą sprawą.  Nigdy Bóg bardziej ‘wniwecz nie obraca mądrości mądrych’ jak w czasie przebudzenia. Przyjrzyjmy się miejscom, w których On przebudzenie rozpoczyna - małe miasteczka, chaty i miejsca o których nigdy nie słyszeliśmy. Tylko ludzie zaczynają swoje ruchy w Londynie, w katedrze św. Pawła czy w jakimś wielkim hotelu. Bóg jednak tego nie czyni. Wyśmiewa On raczej ludzką mądrość, ich spryt i ważność, zarówno w kwestii czasu jak i miejsca, oraz jeśli chodzi o osoby, którymi zechce się posłużyć. Spójrzmy na ludzi, których On używał. Jeśli chcemy poznać najlepsze wyjaśnienie 1 Listu do Koryntian 1:25-31, czytajmy książki o przebudzeniach. ‘Niewielu jest między wami mądrych według ciała, niewielu możnych’, lecz głupi, nieliczący się, nieroztropni: tak Bóg wyśmiewa, wywraca i obnaża ludzką mądrość. Suwerenność Boża może być oglądana przede wszystkim podczas przebudzenia.

            Ostatnia przyczyna to fakt, że nic tak nie ukazuje nieodpartego charakteru łaski jak przebudzenie. Można to oczywiście zauważyć w każdym prawdziwym nawróceniu, lecz na wielką skalę oglądamy to zjawisko jedynie w czasie przebudzenia. Ludzie, którzy udają się na zebranie, aby je zakłócić i zniszczyć, nagle zostają powaleni i rzuceni na ziemię, ich oczy otwierają się, a oni sami otrzymują życie. Nic w tak oczywisty sposób nie jest widoczne w czasie przebudzenia, jak właśnie owa nieodpartość Bożej łaski. Nie tylko ‘głupcy, którzy przybyli by szydzić’, ale nawet wrogowie i osoby aroganckie, zostają upokorzone, obezwładnione, nawrócone i narodzone na nowo. Przebudzenie więc podkreśla i akcentuje w uderzający sposób tę szczególną, biblijną doktrynę.

            Całe to zagadnienie doprowadza nas do jednego wniosku: jesteśmy powołani w tym momencie, aby ponad wszystko inne modlić się o przebudzenie. Niech Bóg broni, abyśmy stali się grupą ludzi, którzy jedynie potępiają aktywizm i nic nie robią! Tak właśnie mówi się o niektórych z nas. Nie daj Boże, aby to było prawdą! Czy mamy jedynie stać się nastawieni negatywnie, wytykając tylko winę innych, wskazując na luki w ich systemie, zawsze ich potępiając i ośmieszając? Oczywiście, że nie! Do czego więc jesteśmy powołani? Aby kontynuować naszą regularną pracę głoszenia ewangelii w całej jej pełni i czystości, tak jak zwiastowali ją Purytanie. Czyńmy wszystko co w naszej mocy, posługując się wszelkimi biblijnymi i słusznymi środkami, aby krzewić i bronić wiarę. Stosujmy naszą apologetykę tam gdzie jest to właściwe. Czyńmy to wszystko i realizujmy dzieło reformacji, w którą się zaangażowaliśmy. Jednocześnie jednak zachowajmy równowagę, o której przypomina nam Buchanan. Módlmy się o przebudzenie, ponieważ nic innego tak nam nie pomoże w bitwie, którą staczamy. Dzięki Bogu, że nasze wysiłki przynoszą rezultaty, i niech nikt z nas nie waży się nimi gardzić czy ich niedoceniać. Jednak to nie wystarczy. Epoka w której żyjemy oraz stan kościoła, nie wspominając już o świecie, wymagają potężnego przekonania o suwerenności Bożej, absolutnej konieczności działania Ducha, oraz różnych innych rzeczy, które już próbowałem podkreślić. Oznacza to, że niczego tak nie potrzebujemy jak przebudzenia.

 

VII

 

            Ślubujmy więc, że będziemy modlić się o wylanie Ducha Bożego, lecz najpierw pragnąłbym apel ten wyrazić słowami zaczerpniętymi z książki Smeatona. “Jeśli chodzi o szczególny sposób zanoszonej modlitwy, możemy powiedzieć, że w każdym okresie powszechnego przebudzenia, chrześcijańska społeczność trwa w oczekiwaniu, tak jak czekano na wylanie Ducha w jednomyślnej modlitwie i błaganiach w okresie pomiędzy Wniebowstąpieniem a Pięćdziesiątnicą. Nie zalecono nam żadnego innego sposobu, a kościół dzisiejszych czasów ma wszelkie podstawy ku temu, aby tak jak zawsze w przeszłości, jedynie czekać, spodziewać się i trwać w modlitwie. Pierwsi uczniowie czekali w młodzieńczej, prostej nadziei, nie na ducha, którego nie mieli, lecz na większą miarę Ducha, którego już posiedli; stąd też chrześcijaństwo nigdy nie zanikło. Gdy przez dziesięć dni trwali oni w oczekiwaniu, w jednomyślnej modlitwie, nagle przyszedł Duch, aby dać im duchowe oczy, aby mogli pojąć Boże sprawy tak jak nigdy przedtem ich nie znali, oraz aby udzielić im radości, której nie mógł im odebrać żaden człowiek. Była to modlitwa w Duchu (Ef. 6:18) oraz modlitwa o Ducha, o wielką “obietnicę Ojca”. Modlitwa która sprowadziła Ducha Świętego nie należała jednak do tego rodzaju próśb, które ustają jeśli nie są natychmiast wysłuchane, lub jeśli serce nie zostało właściwie dostrojone. Modlitwa która zwycięża w obecności Tego, który udziela Ducha, nie pozwoli Mu odejść bez przyjęcia błogosławieństwa. Gdy duch nadzwyczajnego błagania zostaje wylany z wysokości, gdy pielęgnowane jest żarliwe pragnienie Ducha Świętego, gdy kościół prosi zgodnie z Bożym bogactwem w chwale oraz spodziewa się tych wielkich rzeczy, które zagwarantowane zostały przez Boże obietnice i które mogą zostać spełnione dzięki zasługom Chrystusa, to czas aby zmiłować się nad Syjonem - czas naznaczony - już nadszedł (Ps. 102:17-19). Gdy przyglądamy się modlitwom w Piśmie Świętym, odkrywamy, że Boża chwała, wzrost i powodzenie kościoła, jego świętość i rozszerzanie się, zawsze stawiane były wyżej w myślach i wzdychaniach świętych, aniżeli sprawy osobiste. Jeśli jednak powoduje nami jakiekolwiek inne nastawienie, nie jest to modlitwa, której uczy Duch, ani nie jest ona zanoszona w imieniu Chrystusa. Postawa modlitewna kościoła w pierwszych dniach po Wniebowstąpieniu, gdy uczniowie oczekiwali na Ducha, powinna być postawą kościoła czasów dzisiejszych. Nie muszę zwracać się ku rozlicznym przykładom wypowiedzi apostołów, dotyczących wielkiego obowiązku modlitwy “w Duchu” oraz modlitwy “o Ducha”, ani też nie będę przytaczał zwyczajów wszystkich prawdziwych pracowników, takich jak Luter, Welsh, Whitefield, czy inni, aby dowieść tej wielkiej prawdy, że modlitwa stanowi główną pracę w posłudze. Nie można też wysunąć bardziej chytrej i zwodniczej teorii, ani bardziej znieważającej Ducha Świętego, niż zasada przyjęta przez Braci Plymuckich, która mówi, że ze względu na wylanie Ducha podczas Pięćdziesiątnicy kościół nie ma potrzeby ani podstawy, aby więcej modlić się o wylanie Ducha Bożego. Wprost przeciwnie, im więcej kościół prosi o Ducha i oczekuje na Jego manifestację, tym więcej otrzyma. Modlitwa wiary, jak jedno nieprzerwane wołanie, dociera z ziemi wspierając wysiłki mające na celu nawrócenie ludzi idących na potępienie. Modlitwa ta poprzedza i towarzyszy wszystkim wezwaniom do pokuty.”

            Nie istnieje więc teraz nic lepszego co moglibyśmy uczynić, w świetle tego co usłyszeliśmy, niż zacząć zanosić nieustanną modlitwę, którą wypowiedział Izajasz w owych strasznych czasach, w których przyszło mu żyć. Posłuchajmy:

            “Spójrz z nieba i popatrz ze swojego wspaniałego, świętego przybytku! Gdzież jest twoja żarliwość i twoja moc? Nawał twoich uczuć i twojego miłosierdzia? Nie stój na uboczu! Ty wszak jesteś naszym ojcem, gdyż Abraham nas nie zna, a Izrael nas nie uznaje! Ty, Panie jesteś naszym ojcem i Odkupicielem. To jest twoje imię od wieków. Dlaczego dopuściłeś Panie, że zboczyliśmy z twoich dróg, a nasze serca znieczuliłeś na bojaźń przed tobą? Zwróć się znowu ku nam przez wzgląd na twoje sługi, na plemiona, które są twoją własnością! Dlaczego bezbożni wkroczyli do twojej świętości, nasi nieprzyjaciele podeptali twoją świątynię? Staliśmy się podobni do tych, nad którymi Ty nigdy nie panowałeś i którzy nie są nazywani twoim imieniem.”

 

            Potem zaś, gdy poprosił Boga, aby spojrzał z nieba, posunął się jeszcze dalej:

“Obyś rozdarł niebiosa i zstąpił, oby przed tobą zatrzęsły się góry - jak ogień zapala chrust i powoduje, że kipi woda, oby było objawione twoje imię twoim nieprzyjaciołom, tak że narody będą drżeć przed tobą, gdy czynisz dziwne rzeczy, których nie oczekiwaliśmy! Obyś zstąpił i zatrzęsły się góry przed tobą! Czego od wieków nie słyszano, czego ucho nie słyszało i oko nie widziało oprócz ciebie, Boga działającego dla tego, który go oczekuje. Wychodzisz na spotkanie tych którzy czynią sprawiedliwość i o twoich drogach pamiętają. Oto Ty gniewałeś się, bo grzeszyliśmy przeciwko tobie, od dawna w grzechach i w odstępstwie. i wszyscy staliśmy się podobni do tego, co nieczyste, a wszystkie nasze cnoty są jak szata splugawiona, wszyscy więdniemy jak liść, a nasze przewinienia porywają nas jak wiatr. i nie ma nikogo, kto by wzywał twojego imienia, kwapił się do uchwycenia się ciebie, gdyż zakryłeś swoje oblicze przed nami i oddałeś nas w moc naszych grzechów. Lecz teraz, Panie, Ty jesteś naszym Ojcem, my jesteśmy gliną, a Ty naszym Stwórcą i wszyscyśmy dziełem twoich rąk!” (Iz. 63:15 - 64:8). Ilu z nas powstało, aby chwycić się Boga? Jak wielu? Jest to typowe, biblijne nauczanie, i takie również było nauczanie naszych ojców. Oczekiwali oni na Boga - wołali i wołali aż rozdarł niebiosa i zstąpił. Uchwyćmy się Go i błagajmy, aby potwierdził swoją własną prawdę oraz doktryny, które są tak bliskie naszemu sercu, aby kościół mógł zostać przebudzony, a rzesze ludzkie - zbawione.

 



Chciał(a)bym przesłać ten artykuł pocztą elektroniczną na adres:

Moje imię i nazwisko:

 

Wersja HTML, Copyright © 1999 Czytelnia Chrześcijanina